Przedreferendalna nominacja Grzegorza Piątka na stanowisko naczelnika miejskiego Wydziału Estetyki miała być symbolem nowego otwarcia Hanny Gronkiewicz – Waltz na środowiska, które dotychczas w Warszawie czuły się lekceważone i pomijane. Nowy naczelnik zapowiadał estetyczną zmianę w Stolicy. Miało być spójniej i schludniej. No właśnie, miało. We wtorek Grzegorz Piątek poinformował panią prezydent o swoim odejściu z pracy.
- Oczywiście doskonale zdawałem sobie sprawę z kontekstu całej sytuacji, z przedreferendalnej kampanii. Ale idealistycznie uwierzyłem, że nie chodzi tylko o działanie pozorowane, że naprawdę chciano, bym wprowadzał zmiany. Stwierdziłem, że wchodzę w to, bo jest szansa, by zrobić coś dobrego - zwłaszcza, że w tej gorącej sytuacji miasto będzie potrzebowało realnych osiągnięć. Decyzje w sprawie banerów na Pałacu Kultury dowodzą, że nie wszystkim na tej zmianie zależy – mówił rozczarowany Piątek w rozmowie z Gazetą Wyborczą.
Choć były już naczelnik Wydziału Estetyki podkreśla, że do rezygnacji skłonił go ciąg wydarzeń, to nie ukrywa, że czarę goryczy przelała sprawa wieszania płacht na gmachu Pałacu Kultury i Nauki. Grzegorz Piątek wyraźnie protestował kiedy na początku listopada władze Warszawy wywiesiły na PKiN wielką informację o numerze telefonu do Centrum Kontaktu z Mieszkańcami. Tłumaczył, że takie działanie jest niezgodne z prawem. Chociaż Centrum Komunikacji Społecznej, odpowiedzialne za CKzM, tłumaczyło z początku, że wywieszona płachta jest ważnym banerem informacyjny, to warszawski Ratusz rację musiał przyznać Piątkowi. Informacja o numerze została wywieszona nielegalnie.
Teraz okazuje się jednak, że w najbliższym czasie na Pałacu Kultury zawisną dwa kolejne banery. Jeden promować będzie szczyt klimatyczny ONZ, drugi miejską wystawę towarzyszącą szczytowi. Pierwszy z nich wywieszony będzie już legalnie, jednak Piątek protestuje przeciwko takiemu wykorzystywaniu budynku Pałacu. - Nie godzę się z tym, by Pałac Kultury był wykorzystywany jako wieszak na reklamy. Mamy tu do czynienia ze złym pojmowaniem interesu publicznego, zasłanianie Pałacu nie leży w tym interesie, jest efektem bardzo prostego myślenia o promocji miejskich inicjatyw, może też próżności instytucji publicznej. Nie chcę firmować takich działań, świecić później oczami za takie decyzje podczas publicznych spotkań, czy debat – tłumaczy.
Były naczelnik dodaje także, że czuł się w Ratuszu ignorowany, a jego nazwisko było wykorzystywane jako listek figowy służący do uwiarygadniania decyzji podjętych przez miejskie władze. Pytany o to, czy żałuje, że zgodził się zostać szefem Wydziału Estetyki odpowiada: - I tak, i nie. Warto było się o tym wszystkim przekonać na własnej skórze, chociaż to boli. Moje dotychczasowe doświadczenie życiowe było inne - może dlatego nie nadaję się na urzędnika. Miałem wcześniej przygodę z ratuszem, kiedy szefowałem warszawskim staraniom o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury w 2016 r. Skończyłem tę pracę po kilku miesiącach zdegustowany tym, co zobaczyłem z bliska - niekompetencją niektórych urzędników, atmosferą „męskiej szatni" podczas różnych zebrań, niewybrednym językiem, którym urzędnicy posługiwali się między sobą. Więc nawet dziwię się sobie, że znów w coś takiego wdepnąłem.
Wiele osób, które uwierzyły w zmianę stylu zarządzania Warszawą zapowiadaną przed referendum przez Hannę Gronkiewicz – Waltz zastanawia się teraz czy podobny los nie spotka niedługo Tomasza Jankowskiego, mianowanego pod koniec sierpnia dyrektora Biura Kultury. Czy można mówic o rozpoczęciu procesu odchodzenia od zdobyczy referendalnego października?